Strugi światła, przelewające się przez niedbale zasłonięte żaluzje, delikatnie opływały po twarzy bruneta, dzięki czemu cień kołysał się jedynie po pościeli łóżka szpitalnego. Pierwsze co zobaczył po rozwarciu powiek był sufit. Biały, z wielokrotnie powtarzającymi się plamami, jakby przecieki, także można było zagrać w połącz kropki. Zbielałymi oczyma powędrował na ściany, przypominające wiosennego pawia, który wylądował na koronkową koszulę nauczycielki w sylwestra. Podłoga nie była lepsza, szkoda opisywać każdy zasyfiały kafel. Obracał wzrokiem tam i z powrotem po pomieszczeniu, ale nie mógł dostrzec nic prócz tych paru "rzeczy oczywistych". Łóżko, sufit, ściany i podłoga. Miał, chyba, jakieś pojęcie, że gdzieś z boku znajduje się okno.
*Boli...* myślał *Tak cholernie boli...*
-../Powiem Ci, że nie ma nic niezwykłego w tym wypadku. Zawsze byłeś nieostrożny- szarooki zaczął wsłuchiwać się w głos, który wywoływał znaczne przyśpieszenie pracy serca.
-Wpierw bawisz się w jakieś podchody i latami nie mogę do ciebie dotrzeć, a na koniec zostaję z niczym, siedząc przy łóżku szpitalnym i czekając aż się obudzisz.
Uczucie, że jego dłoń była coraz bardziej wilgotna wydawało się cholernie nierealne. Od jak dawna nie mógł czuć bólu? Ile miesięcy minęło, nim ostatni raz stał na nogach? Pozostawały tylko niekreatywne wyobrażenia o cudownym wyzdrowieniu, jednak z każdym dniem coś opuszczało jego niegdyś szczęśliwe myśli.
-Co ty sobie kurwa w ogóle wyobrażasz?! Ile jeszcze tak zamierzasz?! Obudzisz ty się w ogóle?!- krzyczała pociągając nosem i nawet nie próbując hamować łez -Jesteś gnojem. Niewychowanym, parszywym i zepsutym do szpiku kości gnojem! [...] Ale... i tak tu siedzę... codziennie... od rana do wieczora. Ja pierdole...
-P... pamiętasz dzień wypadku? Wtedy czekałam na spotkanie z tobą. Specjalnie przyszłam godzinę wcześniej, bo zawsze marudziłeś, że się spóźniam. Czekałam i czekałam. Pod wysokim, niby złotym zegarem pokazującym zmieniający się czas. Dookoła... dookoła... nie pamiętam już co to było, ale było! Różowe i błyszczące! A kiedy wybiła godzina siedemnasta, zadzwonił telefon.
"Elizabeth?! Elizabeth! Vincent! Szpital! Szybko!"
To nie był zbyt rozgarnięty telefon...
*Pamiętam... Ell... pamiętam. To różowe coś to było słońce odbijające się od tafli rzeki. Błyskało kolorami na wszystkie strony. Kolorami tęczy, nie tylko różowym. Zapraszałem Cię o siedemnastej, żebyś mogła obserwować jak zmieniają się barwy, ale ty patrzyłaś tylko na zegarek... ewentualnie na mnie. Całkiem pocieszające, ale chciałem widzieć z tobą wszystkie piękne rzeczy, które istnieją.
Teraz płaczesz. Ale będzie dobrze. Nie martw się.
Odejdę na trochę, a kiedy nadejdzie odpowiedni czas...
Jeśli jesteśmy sobie przeznaczeni, na pewno się spotkamy. Obiecuję Ci to. Chciałbym teraz ukryć twoją twarz w swoim torsie. Wtulić w siebie i poczekać, aż łzy wyschną. A grzechy których się dopełniłem, zostaną odpuszczone wraz z tym jak zakochał się we mnie anioł*.
Piiip...
Piiiiiiiiiiiiip...
Pip... pip... piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip.
Cisza.